Na szczęście udało się w końcu podczas długiego weekendu majowego,
zaliczyć swój pierwszy tegoroczny strat w górskim ultra. No może słowo
ultra do trochę na wyrost w przypadku Runadventure ( 3 dni – 46km , 33km
oraz 39km), ale interesująca formuła zmagań, ciekawa okolica no i…
dystanse wcale nie takie małe ...
Nie tak jednak miał wyglądać początek sezonu. Miałem w planach inne
starty, które niestety na skutek ciągnącego się niemiłosiernie
choróbska, musiałem skreślić z kalendarza. W ciągu całego marca, udało
mi przebiec jedynie 40 kilometrów. No i trzeba było przygotowania do
sezonu w praktyce rozpoczynać od początku… Runadventure nie
chciałem/nie mogłem już skreślać, ale wszelkie ambitne założenia
przedstartowe odłożyłem na bok. Jedyny cel – ukończyć zawody w limicie,
dobrze się przy tym bawiąc i zdobywając 2 punkty kwalifikacyjne do
przyszłorocznej edycji Biegu Granią Tatr. Jeszcze jedno… nie złapać
kontuzji, co akurat nie do końca się udało.
Dzień 1 – Pasmo Baraniej Góry - 46km (1.05)
Do Istebnej docieram bez przeszkód. Nie znam tej okolicy. Zawodów nie
odwołano, chociaż frekwencja ok. 100 biegaczy na dwóch dystansach – nie
rzuca na kolana. I to w porze – kiedy listy startowe na wielu biegach
górskich, wprost pękają w szwach. Pewne drobne niedociągnięcia
organizacyjne, daje się jednak zauważyć. Startujemy ze stadionu w
Istebnej-Zaolzie. Organizator informuje o zmianach w przebiegu trasy,
ale przez 3 dni ani razu nie pobłądziłem. Pomimo majówki turystów na
szlakach niewielu. Większe nagromadzenie jedynie na szczycie i na
szlakach dochodzących do Baraniej Góry. Za mocno zawiązane sznurowadła
sprawiają, że źle mi się biegnie i nie bardzo wiem co się dzieje z moja
stopą, łydką.. Trochę czasu zajmie, zanim je w końcu poluzuje. Trasa
bardziej biegowa niż wspinaczkowa. Mała liczba ludzi sprawia, ze dosyć
szybko stawka się rozciąga i można spore kilometry przemierzać wręcz w
pojedynkę. Tym bardziej należy wówczas zwracać uwagę na oznaczenia.
Fot.Bikelife
Dzień 2 – Beski Żywiecki W.Racza/Rycerzowa - 33km (2.05)
Drugi etap startuje z Rycerki Górnej, oddalonej o ok. 30 km od bazy
zawodów w Istebnej. To jednak drobna przeszkoda, odstraszająca
niezmotoryzowanych biegaczy. Niby miał być autobus, ale medal dla tego,
kto doczytał się jak zgłosić chęć skorzystania z takiego środka
transportu. Takich drobnych niedociągnięć organizacyjnych możnaby
znaleźć więcej. Właściciel schroniska z pod którego startowaliśmy w
drugim dniu, nic nie wiedział o imprezie. Tym samym nie pozwolił nam
korzystać z toalety. Niby same drobiazgi, ale…
Kilka dni wcześniej w wyższych partiach gór w Beskidzie Żywieckim
jeszcze leżał śnieg. Włożyłem nawet nakładki antypoślizgowe do
camelbacka, ale zupełnie niepotrzebnie. Trasę częściowo już znałem z
ubiegłorocznego Chudego Wawrzyńca. Do tego pogoda raczej dopisała. Czego
chcieć więcej?
W pewnym momencie, źle staję na zbiegu i stopa mi gdzieś ucieka…
Skręcenie? Nie boli, to biegnę dalej. Niestety 5 dni później podczas
GWiNTa ponownie sobie skręcę ta samą stopę, i bez przymusowej przerwy w
bieganiu się już nie obędzie. Ale wtedy jeszcze dawała radę…
Fot. E.Walczak
Dzień 3 – Stożek Wielki – 39km (3.05)
Chyba nie daję z siebie zbyt dużo, bo jakiś szczególnych trudów po dwóch
dniach biegania nie odczuwam. W ostatni dzień startujemy ze stadionu,
położonego tuż obok mojej kwatery, więc można dłużej pospać. Po biegu
wybiorę się na dekoracje i podsumowanie całego cyklu, ale… mało ludzi,
brakuje klimatu… Widać jednak, że za organizacje tego wydarzenia
odpowiada ekipa zajmująca się innym sportem. Na wzrost frekwencji chyba
bym nie liczył. Cisza na stronie biegu, fanpage’u, podczas samych
zawodów. Trzeba się naszukać wyników, zdjęć… Mam wątpliwości czy
polecać to wydarzenie.
Fot. D.Pustelnik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz